wtorek, 26 lutego 2013

ROZDZIAŁ 5

Zatrzasnęłam za sobą drzwi od pokoju i weszłam do łazienki. Oparłam ręce o zlew z którego lała się lodowata woda. W moim otępiałym umyśle krążyły najstraszniejsze wspomnienia mojego życia. Śmierć mamy, Finnick sam na świecie, oczy taty, Connor podążający do podestu przy pałacu sprawiedliwości, moje imię wyczytane z karteczki… z moich oczu znów popłynęły łzy. Zirytowało mnie to. Ostatnio łzę uroniłam trzy lata temu nad świeżym grobem mamy. Nigdy potem, aż do dożynek.
Ochlapałam twarz wodą i oparłam się o chłodną ścianę łazienki. Straciłam przytomność.
Obudziło mnie łomotanie. Spojrzałam na zegarek który wskazywał godzinę jedenastą wieczorem. Szybko podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Zobaczyłam wyraźnie zdenerwowanego Erniego.
- No nareszcie! Ile można stać pod drzwiami?! Chodź za mną, młoda damo. No już!
Niechętnie powędrowałam za nim. Poprowadził mnie do jadalni, po czym wskazał miejsce na fotelu. Sam usiadł naprzeciwko mnie i ciężko westchnął.
- Sądząc po wrzaskach na korytarzu i materiale z dożynek ty i Connor jesteście sobie bliscy. Mam rację?
Skinęłam głową i popatrzyłam mu w oczy. Wyglądał na bardzo zmartwionego i zatroskanego.
- Tak myślałem. To przykre, ale powiedz mi, co zamierzacie zrobić w tej sytuacji?
- Connor chce pomóc mi wygrać. – powiedziałam słabym głosem.
- A jak oceniasz swoje szanse?
- Cóż… dobrze posługuję się trójzębem i nożem, ale w łuku jestem absolutnie
bezbłędna.
- A psychicznie? Jesteś w stanie zabić bezbronnego dzieciaka, który przez przypadek nawinie ci się pod nóż?
- Nie wiem. Raczej nie, ale tego dowiem się na arenie, prawda?
- Niestety, to nie takie proste. Musimy ustalić wcześniej, czy dasz radę, bo jeśli nawet Connor zabije wszystkich innych trybutów, co jest bardzo mało prawdopodobne, ty będziesz musiała zabić jego.
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Zabić Connora? Nigdy. Szybko skinęłam głową.
- Mogę zabijać. – Mój głos zabrzmiał dość głucho.
- Możesz iść. – Powiedział cicho.
Weszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Położyłam się na miękkim dywanie, tuż przy progu i zwinęłam się w kłębek. Zasnęłam.
Obudziło mnie łomotanie do drzwi. Szybko wstałam i otworzyłam je.
- Mam de ja vu. – mruknęłam do Erniego którego zobaczyłam w drzwiach.
- Ja też. Może poza tym, że wyglądasz o wiele gorzej niż wczoraj. – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Ubierz się jakoś porządnie. Masz tu coś odpowiedniego?- spytał wskazując na szafę. Ponieważ wzruszyłam ramionami, podszedł do niej i zaczął krytycznym wzrokiem lustrować jej zawartość.
-Nno… to się nada… - to mówiąc podał mi śliczną białą sukienkę i parę bardzo wysokich szpilek w równie idealnym odcieniu bieli. – ubieraj się i chodź na śniadanie.
- Dobra, dobra…
Szybko się ubrałam i gdy tylko zrobiłam krok – o mały włos nie wyrżnęłam zębami o róg łóżka. Zrobiłam jeszcze jeden krok, mniej zamaszysty i energiczny. Powoli uczyłam się chodzić.
- Zabiję cię Ernie. Po prostu cię zabiję. I to z przyjemnością. – słowa ledwo przeciskały się przez moje zaciśnięte zęby, ale mimo to miałam wielką ochotę wrzasnąć te słowa na cały głos, tak by usłyszał mnie każdy człowiek znajdujący się w promieniu dziesięciu kilometrów.
Powoli i ostrożnie ruszyłam w kierunku jadalni. Zastałam w niej Fanny która na mój widok szybko schowała stojący przed nią talerz za plecami.
- Oh! Witaj Rosalie! Ehem, ehem… daj mi chwilę…
Szybko się odwróciła i podała talerz awoksie. Zauważyłam, że był po brzegi wyładowany jedzeniem.
- Siadaj, siadaj, proszę!
Usiadłam przy stole, ale znów poczułam, że nie jestem głodna. Niestety, gdy już miałam wstać i wyjść, do pokoju wszedł Ernie.
- Ty już tutaj? Świetnie, świetnie. – i w tej chwili na moim talerzu wylądowała góra tostów i jajecznicy.
- Jedz szybko. Mamy jeszcze tylko dwie godziny, a jeszcze Fanny musi cię umalować.
- Słucham?! Nie będę nikogo malować! Nie jestem jakąś dziewczyną z ekipy przygotowawczej!
- A chcesz się mnie pozbyć w przyszłym roku?
To był argument który sprawił, że Fanny zatkało. Opuściła ramiona i z rezygnacją powiedziała:
- Dobrze. Chodź.
Zabrała mi talerz z przed nosa i pomaszerowała do swojego pokoju. Zabrała z niego sporych rozmiarów walizeczkę i bez ceremonii otworzyła drzwi do mojego pokoju. Okazało się że walizeczka była pełna jaskrawych kosmetyków. Fanny już miała zacząć nakładać mi je na twarz, gdy do pokoju wparował Ernie.
- Matko! Czy ty nie masz nic innego do roboty, tylko stać mi nad głową?!
- A żebyś wiedziała. I chyba dobrze, że tu jestem, bo sądząc po zawartości twojej ehem, kosmetyczki, za dwadzieścia minut Rozalie wyglądała by tak, że rodzona matka by jej nie poznała. – to mówiąc wyciągnął z kosmetyczki kilka kosmetyków a resztę zamknął
- To konfiskuję. I bez gadania. Bierzcie się do pracy mamy bardzo mało czasu.
Przez następne kilkanaście minut Fanny pokrywała moją twarz warstwami makijażu. Gdy skończyła, nie było już czasu na przeglądanie się w lustrze. Wyszłam za nią z pokoju i stanęłam przed drzwiami. Przez szkło widziałam Kapitol. Czyste, idealne, w każdym calu dopracowane miasto. Nie było w nim nic, co mogło by wydać się nie na miejscu.
Zobaczyłam jak pociąg powoli wtoczył się na stację. Obok mnie stanął Connor. Był ubrany w śnieżno białą koszulę i dżinsy. Za drzwiami było pełno ludzi, którzy wrzeszczeli, skakali i wymachiwali rękami. Każdy chciał zobaczyć trybutów. Każdy chciał zobaczyć zawodowców.
Drzwi powoli się przed nami otworzyły. W oddali, około sto metrów od nas zobaczyłam samochód. Ale nie takiego rozklekotanego grata, jaki zabrał nas z pałacu sprawiedliwości. To był nowiutki, idealny samochód, który na pewno nie mógłby się rozpaść po drodze do ośrodka treningowego.
Fanny powoli ruszyła przodem. Ja i Connor, ramię w ramię, za nią. W tamtej chwili zrozumiałam, dlaczego kapitolińskie kobiety tak idiotycznie wolno się poruszały. Dwunasto centymetrowe szpilki po prostu uniemożliwiały szybkie poruszanie się.
Droga do ośrodka treningowego upłynęła mi uderzająco podobnie, co ta do pociągu. Gdy wysiadłam, zobaczyłam przed sobą ogromny, nowoczesny budynek. Do środka wprowadziło nas kilka awoks. Fanny wesoło pomachała nam na pożegnanie i odeszła w kierunku windy. Zdumiona spojrzałam na Connora, ale on tylko zmęczonym wzrokiem spoglądał w kierunku z którego nadchodził Ernie. Przeniosłam na niego moje zdumione spojrzenie.
- Parada trybutów. – powiedział spokojnie.- Dacie sobie radę. Connor, ty tutaj. Rozalie, tu proszę.
Poszłam do miejsca które mi wskazał. Był to nieduży pokój, z metalowym stołem po środku. Po kilku minutach weszła do niego trójka Kapitolińczyków. Mieli kolorową skórę i włosy oraz pełno tatuaży i nieśmiało się do mnie uśmiechali.
- Miło nam cię poznać, Rosalie. – powiedział jeden z dwóch mężczyzn.  – połóż się, proszę a my wykonamy wszystkie konieczne zabiegi kosmetyczne.
Powoli zabrali się do pracy. Zmyli mi makijaż, umyli całe ciało i zrobili masę innych, bardzo dziwnych rzeczy, których nawet nie umiem opisać. Po dwóch godzinach czułam się ogołocona ze skóry. Jakbym w ogóle jej nie miała.
- Zaraz przyjdzie tu twój stylista. – poinformował mnie jeden z kapitolińczyków.
Gdy wyszli z pokoju, szybko zarzuciłam na siebie sukienkę, którą wcześniej kazali mi zdjąć. Ciekawie rozejrzałam się wokół siebie. Na małym stoliku pod oknem stały talerze z jedzeniem. Gdy siadałam na kanapie do pokoju wszedł mój stylista.
- Witaj, Rosalie. Nazywam się James i będę twoim stylistą. Porozmawiajmy o twoim stroju na paradę trybutów. W tym roku pomyśleliśmy, że będziecie przebrani za nimfy wodne. A właściwie ty będziesz nimfą. Ten chłopak…
- Connor.
- Tak, Connor. No więc on będzie trytonem, czy czymś w tym rodzaju. Poczekaj tu na mnie, ja przygotuję twój kostium.
- Tylko nie dawaj mi wysokich szpilek, błagam, bo się wywalę.
- Dzisiaj rano poradziłaś sobie całkiem nieźle.
- Tak, ale wymagało to ode mnie godzinnych ćwiczeń.
Spojrzał na mnie z ukosa, ale nic już nie powiedzał tylko wyszedł z pokoju. Zerknęłam na zegarek który wisiał na ścianie. Według planu, parada powinna zacząć się za półtorej godziny. W kilkanaście minut potem wrócił James. Niósł duży pokrowiec na ubrania. Była w nim błękitno – zielona sukienka, podobna do tej którą miałam na sobie teraz, tylko delikatniejsza i bardziej zwiewna. Gdy ją założyłam James podał mi buty. Białe, na płaskim obcasie.
- Dzięki- mruknęłam i założyłam obuwie.
- Masz dziesięć minut, potem schodzimy na dół.   
Pozostałe blogi serii:
http://d1-56th-hunger-games.blogspot.com/
http://d2-56th-hunger-games.blogspot.com/
Chcesz poznać całą historię zawodowców? Przeczytaj!